piątek, 15 listopada 2013

TOTALNA INWIGILACJA III

                                                        ROZDZIAŁ III

Ocknął się nagle ze świadomością czegoś dziwnego. Już świtało i po chwili zdał sobie sprawę co jest nie tak. Panowała absolutna cisza,nie było słychać ptaków, ani wiatru, ani nawet szumu morza. Usiadł i nagle w tej absolutnej ciszy rozległ się odgłos warkotu śmigłowca narastający z każdą chwilą. Jonathan zerwał się na równe nogi biegł wzdłuż plaży machając rękami jakby wcale nie miał pięćdziesięciu lat. Z za skały wyłonił się czarny wojskowy śmigłowiec zawisł na chwilę nad morzem, zniżył się nad piaskiem i spokojnie wylądował. Drzwi rozsunęły się i wyskoczyli dwaj mężczyźni ubrani w czarne mundury bez żadnych oznaczeń z karabinami gotowymi do strzału w rękach. Stanęli obok helikoptera kierując broń w stronę Jonathana. Za nimi wysiadł spokojnie człowiek ubrany tym razem w elegancki garnitur w ciemnych okularach i podszedł do Jonathana.
- Pan Jonathan Garet – powiedział wyciągając dłoń
-We własnej osobie. Bardzo się cieszę – odrzekł Jonathan ściskając wyciągniętą dłoń.
-Zapraszam ze mną -mężczyzna wskazał na otwarte drzwi śmigłowca. Jonathan pospiesznie wszedł do kabiny jakby z obawą czy czasem nie zechcą go zostawić na tej piekielnej wyspie. Usiadł na wygodnym fotelu. Mężczyzna w garniturze usiadł obok, podał mu butelkę z wodą i duże słuchawki. Pilot zwiększył obroty silnika i śmigłowiec zaczął się powoli unosić. W ostatniej niemal chwili wbiegli dwaj uzbrojeni mężczyźni, Jonathan zdążył jeszcze zauważyć,że misternie ułożony przez niego na piasku napis „pomocy” został zniszczony . Lecieli nisko nad morzem huk silnika i słuchawki ochronne uniemożliwiały jakąkolwiek rozmowę chociaż Jonathan miał mnóstwo pytań, które chciał zadać człowiekowi w garniturze. Po dłuższej chwili na horyzoncie ukazała się linia stałego lądu, przelecieli jeszcze kawałek nad lasem i wylądowali na asfalcie przed wielkim kompleksem budynków. Pilot wyłączył silnik.
Jesteśmy na miejscu -powiedział mężczyzna w garniturze -proszę za mną.
-Jak mnie znaleźliście-zapytał Jonathan
-O to wcale nie było trudne-roześmiał się mężczyzna
- Taak ? Pomógł wam mój napis? a czy ktoś jeszcze przeżył katastrofę samolotu- dopytywał Jonathan
-Nie jestem upoważniony do takich wyjaśnień. Zaraz wszystkiego się pan dowie-uciął krótko. Weszli do budynku.
-Tutaj jest pański pokój -wskazał drzwi- proszę odpocząć ,zaraz ktoś po pana przyjdzie. Do zobaczenia.
Jonathan wszedł do pokoju, drzwi się same zatrzasnęły. Na sofie leżały złożone czarne spodnie, koszula, bielizna, a na stoliku stała metalowa patera przykryta białą serwetką. Na przeciwko była łazienka. Jonathan wziął prysznic przebrał się w czyste ubranie ze zdziwieniem stwierdził,że to jego rozmiar tak samo jak rozmiar butów zjadł skromne śniadanie złożone z rogalików dżemu i soku pomarańczowego, podszedł do drzwi wyjściowych i teraz dopiero zobaczył, ze nie mają klamki. Drzwi były zatrzaśnięte i nie można ich było otworzyć od wewnątrz. No to jestem więźniem pomyślał z przerażeniem. Usiadł na sofie i wtedy otwarły się drzwi.
Panie Garet proszę ze mną-rozległ się kobiecy głos.
Jonathan wstał spiesznie. Na korytarzu stała wysoka blondynka ubrana w paskudny czarny wojskowy uniform. Na pasie zawieszona kabura z pistoletem. Nie chciałbym jej się narazić- pomyślał Jonathan spoglądając na jej wojskowe buty, chociaż wyraz twarzy miała raczej przyjemny.
- Proszę za mną -powtórzyła ostro i szybko ruszyła przed siebie. Jonathan podreptał za kobietą do windy. Wjechali na czwarte piętro. Tutaj dla odmiany na bardzo jasno oświetlonym korytarzu był rozłożony puchaty dywan, tłumiący wszelkie kroki. Podeszli do solidnych dębowych drzwi.
- To tutaj- wskazała – pan prezes oczekuje.
Jonathan wszedł. W głębi wielkiego pokoju stało biurko za nim siedział szpakowaty mężczyzna w szarym garniturze przeglądając jakieś dokumenty.
-Proszę usiąść – odezwał się nie przerywając lektury. Jonathan usiadł na jedynym krześle naprzeciwko biurka. Czuję się idiotycznie -pomyślał – jak na jakimś przesłuchaniu. Poczuł jak powoli zaczyna zbierać w nim złość. Do tej pory te wszystkie straże,raczej go bawiły. Teraz sytuacja w jakiej się znalazł zaczęła go irytować. Zaraz mnie tutaj szlag trafi pomyślał, już otwierał usta ,żeby powiedzieć coś nieprzyjemnego temu ubranemu w garniturek gogusiowi, kiedy jakby czytając w myślach mężczyzna spojrzał na niego zimnymi szarymi oczami i odezwał się.
-Witam w naszej korporacji panie Garet. Nazywam się Steven Brengold jestem tutaj szefem i jednym z założycieli tego projektu. Grzeczność wymaga abym pana powitał, jednakże wcale nie jestem zachwycony z tego spotkania. Właściwie to nie bardzo wiemy co z panem zrobić panie Garet, niestety od pewnego czasu przysparza nam pan same kłopoty, a na dodatek ma pan niesamowite szczęście wręcz ja i moi wspólnicy zastanawiamy się czy nie ma pan jakiegoś wyższego oparcia” i to właśnie nas bardzo niepokoi.
-Co to ma znaczyć- Jonathan zatrząsł się z oburzenia -co pan sobie wyobraża jeżeli jestem tutaj persona non grata to po jaką cholerę mnie tutaj przywieźliście trzeba było mnie zostawić na tej wyspie a nie obrażać teraz i proszę mi natychmiast wyjaśnić gdzie jestem i co to znaczy, że nie wiecie co ze mną zrobić bo przysparzam wam kłopotów
-Niech się pan tak nie unosi panie Garet jeszcze pan dostanie zawału i wówczas ja będę za to odpowiedzialny. Na razie mam z panem wystarczająco dużo kłopotów proszę niech pan usiądzie zaraz wszystko wyjaśnię.
Jonathan usiadł i okazał zaciekawienie chociaż wewnątrz aż kipiał ze wściekłości
-zaraz mnie tutaj szlag jasny trafi – pomyślał -jak no niedbale wymawia moje nazwisko, zwraca się do mnie jak do jakiegoś tępego zwierzęcia.
-Przepraszam, że się uniosłem ale proszę o zrozumienie – odezwał się Jonathan-
wcale nie chciałem tutaj przyjeżdżać, ale mój zwierzchnik się uparł i w ten sposób znalazłem się na Filipinach w dodatku podróż jak panu wiadomo zakończyła się katastrofą samolotu jak pan może to proszę powiedzieć czy ktoś z tego samolotu jeszcze przeżył ?
-Słowem wyjaśnienia nie znajduje się pan na Filipinach tylko na jednej z wysepek Mikronezji niedaleko sławetnego atolu Bikini znanego panu przecież z badań nad bronią jądrową. Natomiast co do pytania o współtowarzyszy podróży to tylko pan przetrwał katastrofę samolotu co zresztą wprawia mnie cały czas w podziw tak jak również to, że pomimo wielu wysiłków z naszej strony nadal cieszy się pan dobrym zdrowiem panie Garet -odparł zimno mężczyzna.
-Co pan chciał przez to powiedzieć ? - Jonathan poczuł prawie fizycznie lodowate zimno ostatnich słów.
- No cóż nie zastanowił pana ten dziwny splot zdarzeń ? Wypadek samochodowy z którego prawie cudem wyszedł pan tylko z lekkimi obrażeniami , kiedy samochód po zderzeniu z ciężarówką nadaje się do kasacji , następnie pożar w laboratorium. I znowu niebywałe szczęście , że dostał pan pilny telefon i akurat musiał pan zostawić niedokończoną pracę i wyjść. No i wreszcie ten wymuszony wyjazd zakończony rozbiciem samolotu nawiasem mówiąc na pokładzie eksplodował ładunek wybuchowy i znów pańskie szczęście, miał pan przecież rezerwację z tyłu samolotu ale stewardessa poprosiła aby usiadł pan z przodu bo chciała swoich znajomych posadzić w jednym miejscu. Czy nie myślał pan nad tym co się ostatnio przytrafia ? I jeszcze jedno pytanie od kiedy to się zaczęło ?
-Właściwie lecąc samolotem trochę nad tym rozmyślałem ale potem zaczęły się problemy. Ale powiedział pan że jesteśmy w Mikronezji to przecież prawie pięć tysięcy kilometrów od Filipin jakim cudem tu się znalazłem?
-To proste samolot od razu leciał w tym kierunku pan nigdy nie miał dotrzeć do Manili i to się udało tylko taki drobiazg pan wciąż żyje i to jest dla mnie bardzo niewygodna sytuacja .Tym bardziej, że to właśnie ja byłem odpowiedzialny za zorganizowanie pańskiego spektakularnego odejścia. Ale niech się pan nie lęka panie Garet teraz otrzymałem inne polecenia mam pana gościć tutaj i troszczyć się aby panu nic nie brakowało – roześmiał się złośliwie Brengold
- To pan chciał mnie zabić !!?-wykrzyknął Jonathan - Ale dlaczego ? Co ja takiego zrobiłem, że pan i pańscy wspólnicy wydali na mnie wyrok śmierci ?
- Dalej pan nie wie dlaczego ? Wcale nie jest pan taki inteligentny jak nam się wydawało. Nie potrafi pan powiązać podstawowych faktów. W takim razie muszę to panu wyjaśnić. Jakieś 8 miesięcy temu do pewnego czasopisma napisał pan artykuł o wdzięcznym tytule „Numerologia czyli magia liczb w życiu ludzi i ich wpływ na rozwój społeczeństwa”. Tytuł trochę dziwny ale sam artykuł, który jednocześnie ukazał się w papierowym oraz internetowym wydaniu okazał się nader ciekawy. Niespodziewanie ogromna liczba osób okazała zainteresowanie pańskim artykułem. I stąd właśnie pańskie kłopoty. Nie muszę chyba przypominać czego dotyczył. Ale pozwoli pan, że pokrótce wyjaśnię co nas tak zaskoczyło. Otóż pisze pan ,że każdemu człowiekowi od chwili narodzin towarzyszą jakieś liczby. Na początku jest to data urodzenia, która jednak sama w sobie nie do końca identyfikuje danego osobnika,bo przecież w tym samym czasie wiele osób może się urodzić ale już z następną liczbą np. numerem ubezpieczenia czy pesel czy jak tam sobie ten numerek nazywać stanowi już dokładne zaszeregowanie konkretnego człowieka. Potem dodajemy jeszcze numer paszportu, karty kredytowej, konta bankowego, do tego jeszcze telefonu, karty sim, jeszcze kilku numerów i już mamy dokładnie opisanego człowieka. Tych liczb przypisanych jednej osobie jest tak wiele, że nawet w czasie radykalnych zmian w życiu człowieka zawsze można osobę zidentyfikować. Idąc dalej tym tokiem myślowym dochodzi pan do wniosku, iż dzięki liczbom można w każdej chwili danego człowieka odnaleźć i obserwować. A jeżeli dać wiarę pewnym wywodom „pseudonaukowym” to nawet przy pomocy pewnych kombinacji cyfr i liczb można wpływać na rozwój i działanie ludzi. Ale to stwierdzenie wstawił pan jako śmieszny żart. I właśnie to ostatnie zdanie było powodem wydania na pana wyroku panie Garet. Sam pan nie zdaje sobie sprawy jak ważne i tajne sprawy poruszył pan w tym artykule.
-Ale przecież wszystko co wówczas napisałem nie jest poparte żadnym dowodem wszystko sobie wymyśliłem więc dlaczego niby moje wyssane z palca teorie miały by być niebezpieczne i tajne – odrzekł zdziwiony Jonathan.
- Ponieważ niestety dla pana te „wyssane z palca” teorie są jak najbardziej prawdziwe a na dodatek artykuł ten jak wspomniałem wywołał prawdziwą burzę w internecie i wśród naukowców.
-To wszystko jest bez sensu po co ktoś przy pomocy liczb miał by obserwować ludzi?
- Zna pan zasadę „dziel i rządź”.Przecież to jasne, każdy osobnik myślący nie odpowiednio może być natychmiast wyeliminowany, poza tym jak już wspomniałem wszystkie cyfry mają niejako przypisane poszczególne kolory i dźwięki, a jak panu wiadomo barwa światła i dźwięk jest niczym innym tylko falą elektromagnetyczną o odpowiednich parametrach częstotliwości i długości. Więc każda liczba oznaczająca danego osobnika to zbiór fal elektromagnetycznych, a fale elektromagnetyczne są bardzo łatwo wykrywalne a nawet można je modulować i dzięki temu wpływać na działanie pojedynczych osobników o ile oczywiście ma się odpowiednie narzędzia ,a proszę mi wierzyć my posiadamy taki sprzęt i mamy możliwości dowolnie sprawdzać i sterować ludźmi na całym świecie i czasem jest to bardzo zabawne - Brengold zaczął się głośno śmiać – bardzo, bardzo zabawne !!!
-Chce pan powiedzieć, że steruje pan ludźmi, potrafi pan wymuszać na nich pewne działania ? - zapytał Jonathan był naprawdę przerażony.
-Oczywiście i nie tylko ja również moi wspólnicy. A jak pan myśli dlaczego kierowca tej ciężarówki znienacka zjechał na przeciwny pas ruchu taranując pański samochód. Dlaczego pański współpracownik zostawił w laboratorium bez opieki zapalony palnik w pobliżu łatwopalnych substancji. Co spowodowało, że pewien człowiek zabrał na pokład samolotu ładunek wybuchowy, nastawił zapalnik czasowy i spokojnie usiadł w fotelu drugiego pilota w tymże samolocie ? Ktoś wpłynął na działanie tych osób,że właśnie w taki sposób postąpili. Nie wiem tylko dlaczego panu się udało. Nie potrafię wyjaśnić jakie siły pomagają Jonathanowi Garetowi i właśnie dlatego jest pan tutaj moim „ gościem” i będzie nim tak długo, aż postanowimy co z panem zrobić dalej. Zatem dziękuję za rozmowę.
Brengold nacisnął jakiś przycisk na biurku, i w drzwiach stanęła kobieta,która przyprowadziła Jonathana tutaj.
-Proszę odprowadzić pana Gareta do jego pokoju – odezwał
 się Brengold. Jonathan wstał i powoli powlókł się za strażniczką.

      

czwartek, 14 listopada 2013

TOTALNA INWIGILACJA II

                                                      ROZDZIAŁ II

Obudziło go zimno i wilgoć . Chociaż nie od razu zdał sobie z tego sprawę, że już nie śpi. Właściwie był to powolny powrót świadomości . Najpierw odczuł chłód. Zimno przenikało powoli całe ciało, na dodatek leżał do połowy zanurzony w wodzie. Ale dopiero po chwili Jonathan zdał sobie sprawę, że jednak żyje i wtedy zdecydował się otworzyć oczy. Leżał na piasku, fale obmywały jego postać i robiło się jasno - wstawał dzień. Jonathan z widocznym wysiłkiem usiadł. Teraz dopiero czuję te swoje pięćdziesiąt lat – pomyślał- gdzie ja jestem ? Zaczął się rozglądać. Siedział na brzegu morza, w porannych promieniach słońca było to bardzo piękne miejsce. Niedaleko rysowała się zwarta ściana zieleni z której dochodziły dźwięki ptactwa, fale obmywały nieliczne skały stojące pośrodku piasku. Niestety nigdzie nie było widać ani śladu samolotu ani co gorsza żadnych śladów ludzi. Wglądało na to, iż albo nikt nie przeżył katastrofy, albo morze wyrzuciło go nie wiadomo jak daleko od pozostałych. Jonathan zebrał siły i postanowił wstać. Dopiero za drugim razem dokonał tej sztuki, chwiejąc się na nogach niepewnie ruszył plażą przed siebie. Powoli wracały siły stąpał coraz pewniej,jednakże w miarę przebytej drogi nabierał przekonania,że jednak jest tutaj sam. Po pewnym czasie dostrzegł na plaży jakiś kształt podszedł bliżej ,był to fragment samolotu jakaś metalowa część mocno wbita w piasek. Opodal zobaczył jakby kawałek fotela z częścią pasa. Idąc dalej dostrzegł jeszcze kilka podobnych rzeczy. Jakieś kawałki poszycia, części tapicerki, a nawet rozerwaną walizkę. Zaczął zdawać sobie sprawę,że samolot jednak rozpadł się na kawałki i jakimś cudem on może nawet jako jedyny ocalał z tej katastrofy,wprawdzie trochę poobijany obolały,ale jednak żyje. Usiadł na zwalonym niedaleko pniu i zaczął zastanawiać się co dalej robić. Po chwili doszedł do wniosku,że jednak jest człowiekiem bardzo egoistycznym,ponieważ jakoś wcale nie odczuwał żalu z powodu prawdopodobnej śmierci wielu osób natomiast poczuł coś w rodzaju ulgi,że jednak to on żyje,a jednocześnie niepokój co dalej,jak dostać się do najbliższego cywilizowanego miejsca. Natychmiast przypomniał sobie Robinsona Kruzoe i jego perypetie na bezludnej wyspie. Ale teraz mamy XXI wiek i na pewno już ruszyły poszukiwania samolotu-myślał-zanim mnie odnajdą to może jednak rozglądnę się po okolicy, tym bardziej ,że trochę dokucza mi pragnienie.
Jonathan wstał i postanowił iść wzdłuż brzegu. Po lewej miał zwartą soczysto zieloną ścianę lasu, z której dochodziły głośne dźwięki ptaków a po prawej spokojne szumiące morze. Przeszedł już dosyć spory kawał drogi gdy zobaczył,że piaszczysta plaża kończy się ostrymi skałami wchodzącymi prosto w morze. W tym kierunku żadnych śladów cywilizacji- pomyślał – trzeba się wrócić. Po przejściu tak na oko trzech kilometrów w drugą stronę od miejsca, gdzie leżały porozrzucane szczątki samolotu plaża kończyła się tak samo ostrymi skałami. W takim razie trzeba iść w stronę lasu -pomyślał z niepokojem- ale muszę zostawić jakiś ślad swojego istnienia w razie gdyby mnie ktoś szukał. Postanowił pozbierać szczątki samolotu i na piasku ułożyć z nich napis wielkimi literami S O S . Pracował w pocie czoła przez całe przedpołudnie. Pragnienie i głód doskwierały coraz bardziej. Po ułożeniu dosyć zgrabnego napisu trzeba było jednak wejść do lasu w poszukiwaniu wody i jedzenia. Tylko ja tu odróżnić jakieś jadalne owoce – Myślał Jonathan przecież do tej pory jego wiedza o zdobywaniu pożywienia ograniczała się do robienia zakupów w wybranym supermarkecie i to nie za bardzo daleko od mieszkania, a owoce „egzotyczne” jakie znał to tylko pomarańcze, banany i cytryny. Nadzieja iż znajdzie tutaj drzewko pomarańczowe lub bananowce była równa zeru. Pomimo tego postanowił jednak przekroczyć magiczną ścianę lasu i poszukać pożywienia. Ruszył przed siebie jednak ta rozkrzyczana zieloność napełniała go niemal panicznym strachem .W miarę jak oddalał się od względnie bezpiecznej plaży robiło się coraz ciemniej. Ogromne liście drzew zupełnie nieznanych Jonathanowi gatunków całkowicie zasłaniało niebo. Wokół słychać było tylko głosy ptaków. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do tej wszechobecnej zieloności,zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów. Zobaczył kolorowego ptaka siedzącego na pobliskiej gałęzi i dziobiącego zaciekle jakiś owoc,
zobaczył również,że co najmniej dwa takie owoce rosną całkiem nisko prawie w jego zasięgu. Ostrożnie wdrapał się na pień i zerwał jeden. Owoc był jak wszystko tutaj zielonkawy pokryty grubą skórą. Trzeba się do tego jakoś dobrać pomyślał przecież jeżeli ptaki to jedzą to na pewno nie jest trujący. Zabrał owoc i poszedł ostrożnie dalej. Po paru krokach natknął się na maleńki strumyczek który dosłownie wypływał spod wielkiego kamienia i po dwóch metrach niknął w poszyciu. Ale mam szczęście głośno powiedział Jonathan chyba jestem w czepku urodzony. Nachyliwszy się nabrał wody w dłonie i zbliżył do ust. Smakowała wspaniale była rewelacyjnie chłodna. Jonathan ugasił pragnienie i skierował się w stronę plaży. Idąc zrywał i rozkładał ogromne liście żeby nie zgubić drogi, zerwał jeszcze jeden owoc i po chwili znów był na plaży znalazł płaski kamień i uderzając go drugim zrobił coś w rodzaju prymitywnego noża, dzięki temu rozpołowił znalezione owoce. Smakowały trochę jak mango zaspokoiwszy głód wrócił do strumyczka teraz miał miseczkę zrobioną ze skóry owocu którego przed chwilą zjadł, dzięki temu mógł nie tylko napić się do woli ale również zabrać wodę na plażę. Zaczęło się szybko ściemniać.
Jonathan zerwał dosyć pokaźne naręcze liści jak się domyślał palmowych zrobił z nich posłanie kilkoma się nakrył i ułożył się do snu. Ale pomimo zmęczenia sen nie nadchodził. Dokoła słychać było coraz głośniejsze wrzaski zwierząt. Szkoda,że nie mogę rozpalić ogniska -pomyślał- jakoś muszę przetrwać tą noc a jutro trzeba coś wymyślić żeby rozniecić ognień , o ile dożyję do jutra. Noc zapłonęła milionami gwiazd. Dopiero teraz zobaczył jak pięknie wygląda rozgwieżdżone niebo,pogrążony w myślach o dziwności jego położenia po chwili zapadł w sen.
   

wtorek, 12 listopada 2013

TOTALNA INWIGILACJA I

                                           TOTALNA INWIGILACJA

                                                          ROZDZIAŁ I

Jonathan Garet nie czuł się dobrze siedząc w tym małym trzydziestoosobowym samolocie. Jonathan właściwie wcale nie lubił latać. Wsiadając do jakiegokolwiek samolotu odczuwał jakiś irracjonalny strach coś w rodzaju lęku, a zwłaszcza teraz kiedy przypomniał sobie wydarzenia ostatnich dni ten lęk przed lotem jeszcze się nasilił. Diabli nadali ten wyjazd na filipiny ciekawe kto nagle sobie przypomniał, że kiedyś pracował w instytucie badań jądrowych i sporo wie na ten temat – pomyślał – co mnie obchodzi jakiś problem w atomistyce nie zajmowałem się tym od lat. Zamiast siedzieć spokojnie w swoim laboratorium to muszę się wlec na drugi koniec świata i to jeszcze jakimś starym rozklekotanym samolotem - myślał ze złością. Jak na zawołanie wyszła stewardessa i powiedziała.
- Szanowni państwo witamy na pokładzie lokalnych linii lotniczych większa część naszego lotu będzie się odbywać nad oceanem. W pojemniku nad fotelami znajdują się kamizelki ratunkowe – wskazała na schowki oznaczone żółtym kolorem i zaczęła demonstrować jak należy się zachować w czasie ewentualnego przymusowego wodowania samolotu. Ciekawe na jaką cholerę mi to wiedzieć przecież wstyd się przyznać ale ja i tak nie umiem pływać – Jonathan był już wściekły – może wreszcie wystartujemy chciałbym mieć już tą podróż za sobą. Wreszcie samolot ruszył i dosyć szybko wystartował. Jak przewidywał samolotem trochę trzęsło Jonathan czuł już mdłości od tego ciągłego podskakiwania samolotu a na dodatek z głośników rozległ się głos pilota.
- Szanowni państwo zostaliśmy poinformowani,że na trasie naszego przelotu rozwinął się silny front burzowy w związku z tym musimy nadłożyć trochę drogi aby ominąć burzę myślę, że lot potrwa około czterdzieści minut dłużej. Przepraszamy za utrudnienia. Proszę zająć miejsca i zapiąć pasy.
No tego jeszcze brakowało – pomyślał Jonathan – nie dość, że samolotem trzęsie jak diabli to jeszcze będzie to trwało dłużej chyba zaraz zwymiotuję. Jonathan zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Niestety wlecieli chyba w burzę bo samolotem coraz bardziej rzucało nagle rozległ się głośny trzask na moment zgasło światło i samolot nagle zwariował wszystko zaczęło się kręcić samolot wirował ludzie krzyczeli. Jonathan tylko pomyślał – zaraz się rozbijemy co za ironia losu niedawno cudem przeżyłem wypadek samochodowy a teraz pewnie zginę w katastrofie lotniczej nawet jeśli samolot nie rozpadnie się na kawałki to ja na pewno utonę co za głupia śmierć – a potem coś rąbnęło i zapadła ciemność.
 

niedziela, 10 listopada 2013

Moneta dla Charona

Witam, jako swoje pierwsze opowiadanie postanowiłem przedstawić jedno z moich pierwszych opowiadań, czekających na publikację. Mam nadzieję, że się spodoba.

MONETA DLA CHARONA

Pragnę nadmienić, iż imiona i nazwiska bohaterów zostały celowo zmienione, miejsce i czas akcji również, a wszelkie podobieństwa są niezamierzone.

   Miał przed sobą jeszcze około sześciu godzin jazdy. Pociąg wlókł się straszliwie. Zatem było dużo czasu na rozmyślanie, tylko ciągle tłukła się ta niespokojna myśl „co by się stało, gdybym wtedy nie odebrał telefonu?”. Teraz analizował to jeszcze raz. Pamiętał te wydarzenia bardzo dokładnie, chociaż upłynęło już ponad trzy miesiące.
To był bardzo ciepły, jesienny dzień. Siedział w parku na ławce i przyglądał się dokazującym w oddali dzieciom. Wtedy zadzwonił telefon. Eryk z niesmakiem przeczytał na ekranie „numer zastrzeżony”, odrzucił połączenie. ,,Pewnie jakaś oferta, znowu będą mi chcieli sprzedać ubezpieczenie albo kredyt”- pomyślał. Telefon zadzwonił ponownie.
- Słucham - burknął do mikrofonu.
- Cieszę się, że pan się nie rozłączył. Domyślam się, iż pogoda nie nastraja pana do pracy, ale mam dla świetny temat na artykuł do pańskiej gazety. Spotkajmy się jutro o jedenastej w tym samym miejscu, gdzie jest pan teraz. Ręczę, że pańskie życie zmieni się radykalnie.
- Z kim mam przyjemność rozmawiać? – Eryk wstał z ławki rozglądając się.
- Nie zobaczy mnie pan. Obserwuję pana, ale jestem zbyt daleko żeby mnie pan zobaczył – głos w telefonie brzmiał na rozbawiony – do zobaczenia jutro.
Nazajutrz Eryk poszedł do parku przed czasem. Dzień w porównaniu do wczorajszego był raczej chłody, toteż w parku były pustki. Spacerował po alejkach bacznie się rozglądając. Nie zauważył jednak nikogo podejrzanego. Usiadł na tej samej ławce. Po jedenastej podszedł do niego mężczyzna około pięćdziesiątki starannie ubrany w ciemny garnitur z parasolem w ręku. Sprawiał wrażenie bardzo eleganckiego angielskiego dżentelmena.
- Pan Eryk Templer jak mniemam - powiedział podając wypielęgnowaną dłoń.
- Tak – odrzekł Eryk podając rękę.
- Nazywam się Smith, Jack Smith. Oczywiście nie jest to moje prawdziwe nazwisko, ale nawet gdybym panu powiedział prawdę to i tak nic by to nie dało, bo mnie nie ma. Po prostu nie istnieję – roześmiał się mężczyzna.
- Jak to pan nie istnieje?! Przecież z panem rozmawiam.
- No tak, fizycznie jestem człowiekiem może nawet mnie pan dotknąć, chociaż bardzo tego nie lubię, ale nie istnieję jako obywatel. Nie mam nazwiska, nie mam daty urodzenia ani numeru ubezpieczenia. Nie posiadam również kart kredytowych ani konta w banku. Nie man nawet telefonu komórkowego ani komputera.
- To z czego się pan utrzymuje? Musi pan przecież gdzieś pracować, jakoś zarabiać. Bardzo przepraszam, ale nie wygląda pan raczej na ubogiego bezdomnego, a chcąc podjąć jakąś pracę wymagane są jakieś dane, przynajmniej data urodzenia i jakiś dowód tożsamości. Nawet jeżeli jest pan osobą zamożną i nie musi pan pracować to przecież gdzieś pan musi trzymać pieniądze. Musi pan również gdzieś mieszkać.
- Ależ oczywiście zgadzam się z panem w zupełności. Mieszkam w hotelu, a nawet w wielu hotelach, wynajmuję apartamenty. Muszę również pracować, choć wolałbym już odejść na emeryturę, ale żeby zostać emerytem muszę znaleźć sobie zastępcę. I tutaj właśnie dochodzimy do sedna. Dla tego pozwoliłem sobie do pana zatelefonować, panie Templer, ponieważ chcę aby pan mi w tym pomógł.
- Nie bardzo wiem jak mam panu pomóc... Może dać ogłoszenie w gazecie, dla której pracuję? Ostatecznie to dosyć poczytne czasopismo. Ale najpierw muszę wiedzieć czym się pan zajmuje?
- Oględnie mówiąc „przeprowadzam ludzi”.
- Co? Przeprowadza pan ludzi? Gdzie?
- Na drugą stronę oczywiście.
- Ale przez co? Przez most? Przez ulicę? Może wyraziłby się pan trochę jaśniej.
- Przeprowadzam ludzi przez śmierć. Po prostu pomagam im się odnaleźć w tej kłopotliwej dla nich sytuacji.
- Kłopotliwej? Śmierć ma być sytuacją kłopotliwą? Cóż za ciekawe określenie, panie Smith! Co pan rozumie przez słowo „ przeprowadzam”? Pomaga pan ludziom umrzeć, to znaczy, że jest pan zabójcą! - Eryk nagle zamilkł przestraszony swoim wybuchem złości i jednocześnie odkryciem profesji swojego rozmówcy – No, niezłe bagno pomyślał, facet pewnie jest wariatem, a ja wdaję się z nim w dyskusje.
- Wcale nie jestem wariatem - odezwał się po chwili Smith - właściwie to powinienem się obrazić na pana, panie Templer, ale w pewnym sensie rozumiem pańskie oburzenie. Trochę niefortunnie określiłem to, czym się zajmuję. Postaram się to naprawić, otóż jak panu wiadomo, człowiek w chwili śmierci przenosi się niejako do innego wymiaru. Nie cieleśnie oczywiście, ale w wymiarze tak zwanym duchowym. Można to nazwać reinkarnacją, życiem po śmierci, nieśmiertelną duszą czy jak tam pan chce. Jednak faktem niezaprzeczalnym jest to, iż człowiek w chwili śmierci traci na wadze około 21 gramów oznacz to nie co innego tylko właśnie to, że jakaś jego część właśnie przeniosła się w inne miejsce, ponieważ zgodnie z ogólnie znanymi prawami fizyki, nic w przyrodzie nie może zniknąć bez śladu. Naukowcy temu nie zaprzeczają ale nie potrafią racjonalnie wyjaśnić powyższego zjawiska dlatego przezornie milczą, nie podejmując tematu. Więc ja jestem takim jakby przewodnikiem, który pomaga umierającemu człowiekowi w chwili śmierci odnaleźć właściwą drogę. Niech pan sobie wyobrazi, co by się działo gdyby te wszystkie nazwijmy je „dusze” nie trafiły tam, gdzie trzeba tylko błąkały się pośród żywych? I tak czasem zdarzają się dziwne niewyjaśnione zjawiska. Mówi się wtedy, że jakaś dusza zbłądziła, a gdyby się to zdarzało nagminnie ?
- Teraz rozumiem... Jest pan takim współczesnym Charonem, który przewozi umarłych przez Styks, rzekę zapomnienia – roześmiał się Eryk – chce mi pan wmówić, że w czasie kiedy tutaj rozmawiamy nikt na ziemi nie umiera, bo pan jest zajęty konwersacją. Bardzo przepraszam, ale to są jakieś bzdury panie Smith czy jak się tam pan naprawdę nazywa. Jeśli chce pan dalej opowiadać takie bajki, to proszę się zwrócić do fantasty, a nie zawracać głowę poważnemu dziennikarzowi.
- Niech się pan uspokoi, panie Templer! Zwróciłem się do pana nie z racji wykonywanego przez pana zawodu tylko dlatego, że ma pan pewne predyspozycje, dzięki którym może pan to zrozumieć i uwierzyć w to co mówię. Zdaję sobie sprawę, że jest to trochę skomplikowane, ale niech pan pomyśli czy to co próbuję udowodnić jest pozbawione logiki? Przecież człowiek umierając gdzieś się udaje, największe religie świata przyjmują to jako pewnik, więc powinien być ktoś kto pomaga ludziom w znalezieniu właściwej drogi. Tym kimś jestem właśnie ja i wielu innych wykonujących tą pracę.
- Załóżmy, że panu wierzę, panie Smith, a może powinienem się do pana zwracać „Charonie”, ale w dalszym ciągu nie wiem jak mogę znaleźć panu następcę? Napiszę ogłoszenie „poszukuję następcy Charona praca lekka - przewożenie zmarłych łodzią przez rzekę płatne jeden obol od osoby”.
- Nie lubię imienia Charon... Był to złośliwy starzec zabierający biednym umarłym ostatnie pieniądze, wolę określenie przewodnik, ale jak każdy pracujący dostaję wynagrodzenie za wykonywane czynności. Przecież muszę jakoś żyć też mam swoje potrzeby. A zwracając się o pomoc miałem na myśli właśnie pana jako mojego następcę. Jak już mówiłem ma pan pewne predyspozycje ku temu przecież zdarzyło się panu widzieć już ludzi po śmierci, prawda?
-Fakt, miałem raz bardzo dziwny przypadek ale teraz nie wiem czy nie był to wynik nadmiernego zmęczenia lub efekt działania mojej wyobraźni, ale skąd pan o tym wie? Nikomu nigdy nie mówiłem o tamtym zdarzeniu...
- Ja wiem o wielu rzeczach - roześmiał się Smith - wiem na przykład, iż gazeta dla której pan pracuje już wkrótce przestanie być wydawana w formie drukowanej. Będzie tylko jako dziennik elektroniczny, a wówczas niektórzy dziennikarze stracą pracę.
- Mam nadzieję, że mnie to nie grozi - odburknął Eryk urażony.
- Niech się pan nie obraża, mam dla pana konkretną propozycję. Proszę się nad tym zastanowić. Może wówczas nie będzie panu potrzebny przewodnik czy, jak go pan nazywa, współczesny Charon. Ale zrobiło się już bardzo późno, czas na mnie. Mam jeszcze dzisiaj wiele pracy. Odezwę się do pana za trzy miesiące. Życzę miłego wieczoru, do zobaczenia.
Jack Smith wstał i spokojne, podpierając się parasolem, odszedł zostawiając zaszokowanego Eryka. Minęło dokładnie trzy miesiące od tego wydarzenia i znów Eryk odebrał telefon. Tym razem już nie był zaskoczony propozycją spotkania się w parku przy tej samej ławce i znów, jak za pierwszym razem podszedł do niego bardzo elegancko ubrany Jack Smith.
- Rozumiem, że zastanowił się pan nad moją propozycją?
- Tak, przemyślałem sprawę i załóżmy, że się zgodzę, co wówczas zyskam ?
- Obiecuję panu długie, spokojne i bardzo, bardzo samotne życie.
- Rozumiem, zgadzam się zastąpić pana. Nie ukrywam, że wiele ostatnio się zmieniło w moim życiu i te wydarzenia miały decydujący wpływ na moją decyzję - odparł Eryk – nie wiem tylko czy podołam i w jaki sposób będzie się to odbywać... Domyśla się pan, iż jest to dla mnie całkiem nowe doświadczenie.
- Niech się pan nie obawia wszystkiego się pan dowie w odpowiednim czasie. Teraz proszę iść do domu, a jutro przyjdzie pan na dworzec kolejowy o godzinie 14 i uda się pan pociągiem do miejscowości D... Tam zamelduje się pan, w jedynym zresztą hotelu, już pod nazwiskiem John Smith. Niech pan przyjdzie trochę wcześniej
i kupi sobie gazetę do poczytania, bo to będzie długa podróż. Do zobaczenia - powiedział Jack i oddalił się spiesznie. W ten właśnie sposób Eryk Templer, a obecnie John Smith znalazł się w pociągu jadąc do tej zapomnianej przez ludzi i boga mieściny.
Przed nim leżała złożona gazeta. Na pierwszej stronie wielkimi literami pisało
„OSTATNIE WYDANIE W FORMIE DRUKOWANEJ – HISTORYCZNY NUMER”. Natomiast na drugiej stronie w czarnej ramce podano informację „Z żalem zawiadamiamy iż wczoraj w godzinach popołudniowych, w wypadku samochodowym, tragicznie zginął nasz wieloletni współpracownik i kolega redakcyjny Eryk Templer”.

 A.


Witam

Witam na blogu poświęconym pisaniu opowiadań. Interesuję się tematyką fantastyki, więc znajdziecie tu najczęściej opowiadania dotyczące tego tematu. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do lektury :)

A.