ROZDZIAŁ II
Obudziło go zimno i
wilgoć . Chociaż nie od razu zdał sobie z tego sprawę, że już
nie śpi. Właściwie był to powolny powrót świadomości .
Najpierw odczuł chłód. Zimno przenikało powoli całe ciało, na
dodatek leżał do połowy zanurzony w wodzie. Ale dopiero po chwili
Jonathan zdał sobie sprawę, że jednak żyje i wtedy zdecydował
się otworzyć oczy. Leżał na piasku, fale obmywały jego postać i
robiło się jasno - wstawał dzień. Jonathan z widocznym
wysiłkiem usiadł. Teraz dopiero czuję te swoje pięćdziesiąt lat
– pomyślał- gdzie ja jestem ? Zaczął się rozglądać. Siedział
na brzegu morza, w porannych promieniach słońca było to bardzo
piękne miejsce. Niedaleko rysowała się zwarta ściana zieleni z
której dochodziły dźwięki ptactwa, fale obmywały nieliczne skały
stojące pośrodku piasku. Niestety nigdzie nie było widać ani
śladu samolotu ani co gorsza żadnych śladów ludzi. Wglądało na
to, iż albo nikt nie przeżył katastrofy, albo morze wyrzuciło go
nie wiadomo jak daleko od pozostałych. Jonathan zebrał siły i
postanowił wstać. Dopiero za drugim razem dokonał tej sztuki,
chwiejąc się na nogach niepewnie ruszył plażą przed siebie.
Powoli wracały siły stąpał coraz pewniej,jednakże w miarę
przebytej drogi nabierał przekonania,że jednak jest tutaj sam. Po
pewnym czasie dostrzegł na plaży jakiś kształt podszedł bliżej
,był to fragment samolotu jakaś metalowa część mocno wbita w
piasek. Opodal zobaczył jakby kawałek fotela z częścią pasa.
Idąc dalej dostrzegł jeszcze kilka podobnych rzeczy. Jakieś
kawałki poszycia, części tapicerki, a nawet rozerwaną walizkę.
Zaczął zdawać sobie sprawę,że samolot jednak rozpadł się na
kawałki i jakimś cudem on może nawet jako jedyny ocalał z tej
katastrofy,wprawdzie trochę poobijany obolały,ale jednak żyje.
Usiadł na zwalonym niedaleko pniu i zaczął zastanawiać się co
dalej robić. Po chwili doszedł do wniosku,że jednak jest
człowiekiem bardzo egoistycznym,ponieważ jakoś wcale nie odczuwał
żalu z powodu prawdopodobnej śmierci wielu osób natomiast poczuł
coś w rodzaju ulgi,że jednak to on żyje,a jednocześnie niepokój
co dalej,jak dostać się do najbliższego cywilizowanego miejsca.
Natychmiast przypomniał sobie Robinsona Kruzoe i jego perypetie na
bezludnej wyspie. Ale teraz mamy XXI wiek i na pewno już ruszyły
poszukiwania samolotu-myślał-zanim mnie odnajdą to może jednak
rozglądnę się po okolicy, tym bardziej ,że trochę dokucza mi
pragnienie.
Jonathan wstał i
postanowił iść wzdłuż brzegu. Po lewej miał zwartą soczysto
zieloną ścianę lasu, z której dochodziły głośne dźwięki
ptaków a po prawej spokojne szumiące morze. Przeszedł już dosyć
spory kawał drogi gdy zobaczył,że piaszczysta plaża kończy się
ostrymi skałami wchodzącymi prosto w morze. W tym kierunku żadnych
śladów cywilizacji- pomyślał – trzeba się wrócić. Po
przejściu tak na oko trzech kilometrów w drugą stronę od miejsca,
gdzie leżały porozrzucane szczątki samolotu plaża kończyła się
tak samo ostrymi skałami. W takim razie trzeba iść w stronę lasu
-pomyślał z niepokojem- ale muszę zostawić jakiś ślad swojego
istnienia w razie gdyby mnie ktoś szukał. Postanowił pozbierać
szczątki samolotu i na piasku ułożyć z nich napis wielkimi
literami S O S . Pracował w pocie czoła przez całe przedpołudnie.
Pragnienie i głód doskwierały coraz bardziej. Po ułożeniu dosyć
zgrabnego napisu trzeba było jednak wejść do lasu w poszukiwaniu
wody i jedzenia. Tylko ja tu odróżnić jakieś jadalne owoce –
Myślał Jonathan przecież do tej pory jego wiedza o zdobywaniu
pożywienia ograniczała się do robienia zakupów w wybranym
supermarkecie i to nie za bardzo daleko od mieszkania, a owoce
„egzotyczne” jakie znał to tylko pomarańcze, banany i cytryny.
Nadzieja iż znajdzie tutaj drzewko pomarańczowe lub bananowce była
równa zeru. Pomimo tego postanowił jednak przekroczyć magiczną
ścianę lasu i poszukać pożywienia. Ruszył przed siebie jednak ta
rozkrzyczana zieloność napełniała go niemal panicznym strachem .W
miarę jak oddalał się od względnie bezpiecznej plaży robiło się
coraz ciemniej. Ogromne liście drzew zupełnie nieznanych
Jonathanowi gatunków całkowicie zasłaniało niebo. Wokół słychać
było tylko głosy ptaków. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się
do tej wszechobecnej zieloności,zaczął dostrzegać coraz więcej
szczegółów. Zobaczył kolorowego ptaka siedzącego na pobliskiej
gałęzi i dziobiącego zaciekle jakiś owoc,
zobaczył również,że co
najmniej dwa takie owoce rosną całkiem nisko prawie w jego zasięgu.
Ostrożnie wdrapał się na pień i zerwał jeden. Owoc był jak
wszystko tutaj zielonkawy pokryty grubą skórą. Trzeba się do tego
jakoś dobrać pomyślał przecież jeżeli ptaki to jedzą to na
pewno nie jest trujący. Zabrał owoc i poszedł ostrożnie dalej. Po
paru krokach natknął się na maleńki strumyczek który dosłownie
wypływał spod wielkiego kamienia i po dwóch metrach niknął w
poszyciu. Ale mam szczęście głośno powiedział Jonathan chyba
jestem w czepku urodzony. Nachyliwszy się nabrał wody w dłonie i
zbliżył do ust. Smakowała wspaniale była rewelacyjnie chłodna.
Jonathan ugasił pragnienie i skierował się w stronę plaży. Idąc
zrywał i rozkładał ogromne liście żeby nie zgubić drogi, zerwał
jeszcze jeden owoc i po chwili znów był na plaży znalazł płaski
kamień i uderzając go drugim zrobił coś w rodzaju prymitywnego
noża, dzięki temu rozpołowił znalezione owoce. Smakowały trochę
jak mango zaspokoiwszy głód wrócił do strumyczka teraz miał
miseczkę zrobioną ze skóry owocu którego przed chwilą zjadł,
dzięki temu mógł nie tylko napić się do woli ale również
zabrać wodę na plażę. Zaczęło się szybko ściemniać.
Jonathan zerwał dosyć
pokaźne naręcze liści jak się domyślał palmowych zrobił z nich
posłanie kilkoma się nakrył i ułożył się do snu. Ale pomimo
zmęczenia sen nie nadchodził. Dokoła słychać było coraz
głośniejsze wrzaski zwierząt. Szkoda,że nie mogę rozpalić
ogniska -pomyślał- jakoś muszę przetrwać tą noc a jutro trzeba
coś wymyślić żeby rozniecić ognień , o ile dożyję do jutra.
Noc zapłonęła milionami gwiazd. Dopiero teraz zobaczył jak
pięknie wygląda rozgwieżdżone niebo,pogrążony w myślach o
dziwności jego położenia po chwili zapadł w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz