MONETA DLA CHARONA
Pragnę nadmienić, iż
imiona i nazwiska bohaterów zostały celowo zmienione, miejsce i
czas akcji również, a wszelkie podobieństwa są niezamierzone.
Miał przed sobą jeszcze
około sześciu godzin jazdy. Pociąg wlókł się straszliwie. Zatem
było dużo czasu na rozmyślanie, tylko ciągle tłukła się ta
niespokojna myśl „co by się stało, gdybym wtedy nie odebrał
telefonu?”. Teraz analizował to jeszcze raz. Pamiętał te
wydarzenia bardzo dokładnie, chociaż upłynęło już ponad trzy
miesiące.
To był bardzo ciepły,
jesienny dzień. Siedział w parku na ławce i przyglądał się
dokazującym w oddali dzieciom. Wtedy zadzwonił telefon. Eryk z
niesmakiem przeczytał na ekranie „numer zastrzeżony”, odrzucił
połączenie. ,,Pewnie jakaś oferta, znowu będą mi chcieli
sprzedać ubezpieczenie albo kredyt”- pomyślał. Telefon zadzwonił
ponownie.
- Słucham - burknął do
mikrofonu.
- Cieszę się, że pan
się nie rozłączył. Domyślam się, iż pogoda nie nastraja pana
do pracy, ale mam dla świetny temat na artykuł do pańskiej gazety.
Spotkajmy się jutro o jedenastej w tym samym miejscu, gdzie jest pan
teraz. Ręczę, że pańskie życie zmieni się radykalnie.
- Z kim mam przyjemność
rozmawiać? – Eryk wstał z ławki rozglądając się.
- Nie zobaczy mnie pan.
Obserwuję pana, ale jestem zbyt daleko żeby mnie pan zobaczył –
głos w telefonie brzmiał na rozbawiony – do zobaczenia jutro.
Nazajutrz Eryk poszedł do
parku przed czasem. Dzień w porównaniu do wczorajszego był raczej
chłody, toteż w parku były pustki. Spacerował po alejkach bacznie
się rozglądając. Nie zauważył jednak nikogo podejrzanego. Usiadł
na tej samej ławce. Po jedenastej podszedł do niego mężczyzna
około pięćdziesiątki starannie ubrany w ciemny garnitur z
parasolem w ręku. Sprawiał wrażenie bardzo eleganckiego
angielskiego dżentelmena.
- Pan Eryk Templer jak
mniemam - powiedział podając wypielęgnowaną dłoń.
- Tak – odrzekł Eryk
podając rękę.
- Nazywam się Smith, Jack
Smith. Oczywiście nie jest to moje prawdziwe nazwisko, ale nawet
gdybym panu powiedział prawdę to i tak nic by to nie dało, bo mnie
nie ma. Po prostu nie istnieję – roześmiał się mężczyzna.
- Jak to pan nie
istnieje?! Przecież z panem rozmawiam.
- No tak, fizycznie jestem
człowiekiem może nawet mnie pan dotknąć, chociaż bardzo tego nie
lubię, ale nie istnieję jako obywatel. Nie mam nazwiska, nie mam
daty urodzenia ani numeru ubezpieczenia. Nie posiadam również kart
kredytowych ani konta w banku. Nie man nawet telefonu komórkowego
ani komputera.
- To z czego się pan
utrzymuje? Musi pan przecież gdzieś pracować, jakoś zarabiać.
Bardzo przepraszam, ale nie wygląda pan raczej na ubogiego
bezdomnego, a chcąc podjąć jakąś pracę wymagane są jakieś
dane, przynajmniej data urodzenia i jakiś dowód tożsamości. Nawet
jeżeli jest pan osobą zamożną i nie musi pan pracować to
przecież gdzieś pan musi trzymać pieniądze. Musi pan również
gdzieś mieszkać.
- Ależ oczywiście
zgadzam się z panem w zupełności. Mieszkam w hotelu, a nawet w
wielu hotelach, wynajmuję apartamenty. Muszę również pracować,
choć wolałbym już odejść na emeryturę, ale żeby zostać
emerytem muszę znaleźć sobie zastępcę. I tutaj właśnie
dochodzimy do sedna. Dla tego pozwoliłem sobie do pana
zatelefonować, panie Templer, ponieważ chcę aby pan mi w tym
pomógł.
- Nie bardzo wiem jak mam
panu pomóc... Może dać ogłoszenie w gazecie, dla której pracuję?
Ostatecznie to dosyć poczytne czasopismo. Ale najpierw muszę
wiedzieć czym się pan zajmuje?
- Oględnie mówiąc
„przeprowadzam ludzi”.
- Co? Przeprowadza pan
ludzi? Gdzie?
- Na drugą stronę
oczywiście.
- Ale przez co? Przez
most? Przez ulicę? Może wyraziłby się pan trochę jaśniej.
- Przeprowadzam ludzi
przez śmierć. Po prostu pomagam im się odnaleźć w tej
kłopotliwej dla nich sytuacji.
- Kłopotliwej? Śmierć
ma być sytuacją kłopotliwą? Cóż za ciekawe określenie, panie
Smith! Co pan rozumie przez słowo „ przeprowadzam”? Pomaga pan
ludziom umrzeć, to znaczy, że jest pan zabójcą! - Eryk nagle
zamilkł przestraszony swoim wybuchem złości i jednocześnie
odkryciem profesji swojego rozmówcy – No, niezłe bagno pomyślał,
facet pewnie jest wariatem, a ja wdaję się z nim w dyskusje.
- Wcale nie jestem
wariatem - odezwał się po chwili Smith - właściwie to powinienem
się obrazić na pana, panie Templer, ale w pewnym sensie rozumiem
pańskie oburzenie. Trochę niefortunnie określiłem to, czym się
zajmuję. Postaram się to naprawić, otóż jak panu wiadomo,
człowiek w chwili śmierci przenosi się niejako do innego wymiaru.
Nie cieleśnie oczywiście, ale w wymiarze tak zwanym duchowym. Można
to nazwać reinkarnacją, życiem po śmierci, nieśmiertelną duszą
czy jak tam pan chce. Jednak faktem niezaprzeczalnym jest to, iż
człowiek w chwili śmierci traci na wadze około 21 gramów oznacz
to nie co innego tylko właśnie to, że jakaś jego część
właśnie przeniosła się w inne miejsce, ponieważ zgodnie z
ogólnie znanymi prawami fizyki, nic w przyrodzie nie może zniknąć
bez śladu. Naukowcy temu nie zaprzeczają ale nie potrafią
racjonalnie wyjaśnić powyższego zjawiska dlatego przezornie
milczą, nie podejmując tematu. Więc ja jestem takim jakby
przewodnikiem, który pomaga umierającemu człowiekowi w chwili
śmierci odnaleźć właściwą drogę. Niech pan sobie wyobrazi, co
by się działo gdyby te wszystkie nazwijmy je „dusze” nie
trafiły tam, gdzie trzeba tylko błąkały się pośród żywych? I
tak czasem zdarzają się dziwne niewyjaśnione zjawiska. Mówi się
wtedy, że jakaś dusza zbłądziła, a gdyby się to zdarzało
nagminnie ?
- Teraz rozumiem... Jest
pan takim współczesnym Charonem, który przewozi umarłych przez
Styks, rzekę zapomnienia – roześmiał się Eryk – chce mi pan
wmówić, że w czasie kiedy tutaj rozmawiamy nikt na ziemi nie
umiera, bo pan jest zajęty konwersacją. Bardzo przepraszam, ale to
są jakieś bzdury panie Smith czy jak się tam pan naprawdę nazywa.
Jeśli chce pan dalej opowiadać takie bajki, to proszę się zwrócić
do fantasty, a nie zawracać głowę poważnemu dziennikarzowi.
- Niech się pan uspokoi,
panie Templer! Zwróciłem się do pana nie z racji wykonywanego
przez pana zawodu tylko dlatego, że ma pan pewne predyspozycje,
dzięki którym może pan to zrozumieć i uwierzyć w to co mówię.
Zdaję sobie sprawę, że jest to trochę skomplikowane, ale niech
pan pomyśli czy to co próbuję udowodnić jest pozbawione logiki?
Przecież człowiek umierając gdzieś się udaje, największe
religie świata przyjmują to jako pewnik, więc powinien być ktoś
kto pomaga ludziom w znalezieniu właściwej drogi. Tym kimś jestem
właśnie ja i wielu innych wykonujących tą pracę.
- Załóżmy, że panu
wierzę, panie Smith, a może powinienem się do pana zwracać
„Charonie”, ale w dalszym ciągu nie wiem jak mogę znaleźć
panu następcę? Napiszę ogłoszenie „poszukuję następcy Charona
praca lekka - przewożenie zmarłych łodzią przez rzekę płatne
jeden obol od osoby”.
- Nie lubię imienia
Charon... Był to złośliwy starzec zabierający biednym umarłym
ostatnie pieniądze, wolę określenie przewodnik, ale jak każdy
pracujący dostaję wynagrodzenie za wykonywane czynności. Przecież
muszę jakoś żyć też mam swoje potrzeby. A zwracając się o
pomoc miałem na myśli właśnie pana jako mojego następcę. Jak
już mówiłem ma pan pewne predyspozycje ku temu przecież zdarzyło
się panu widzieć już ludzi po śmierci, prawda?
-Fakt, miałem raz bardzo
dziwny przypadek ale teraz nie wiem czy nie był to wynik nadmiernego
zmęczenia lub efekt działania mojej wyobraźni, ale skąd pan o tym
wie? Nikomu nigdy nie mówiłem o tamtym zdarzeniu...
- Ja wiem o wielu rzeczach
- roześmiał się Smith - wiem na przykład, iż gazeta dla której
pan pracuje już wkrótce przestanie być wydawana w formie
drukowanej. Będzie tylko jako dziennik elektroniczny, a wówczas
niektórzy dziennikarze stracą pracę.
- Mam nadzieję, że mnie
to nie grozi - odburknął Eryk urażony.
- Niech się pan nie
obraża, mam dla pana konkretną propozycję. Proszę się nad tym
zastanowić. Może wówczas nie będzie panu potrzebny przewodnik
czy, jak go pan nazywa, współczesny Charon. Ale zrobiło się już
bardzo późno, czas na mnie. Mam jeszcze dzisiaj wiele pracy. Odezwę
się do pana za trzy miesiące. Życzę miłego wieczoru, do
zobaczenia.
Jack Smith wstał i
spokojne, podpierając się parasolem, odszedł zostawiając
zaszokowanego Eryka. Minęło dokładnie trzy miesiące od tego
wydarzenia i znów Eryk odebrał telefon. Tym razem już nie był
zaskoczony propozycją spotkania się w parku przy tej samej ławce i
znów, jak za pierwszym razem podszedł do niego bardzo elegancko
ubrany Jack Smith.
- Rozumiem, że zastanowił
się pan nad moją propozycją?
- Tak, przemyślałem
sprawę i załóżmy, że się zgodzę, co wówczas zyskam ?
- Obiecuję panu długie,
spokojne i bardzo, bardzo samotne życie.
- Rozumiem, zgadzam się
zastąpić pana. Nie ukrywam, że wiele ostatnio się zmieniło w
moim życiu i te wydarzenia miały decydujący wpływ na moją
decyzję - odparł Eryk – nie wiem tylko czy podołam i w jaki
sposób będzie się to odbywać... Domyśla się pan, iż jest to
dla mnie całkiem nowe doświadczenie.
- Niech się pan nie
obawia wszystkiego się pan dowie w odpowiednim czasie. Teraz proszę
iść do domu, a jutro przyjdzie pan na dworzec kolejowy o godzinie
14 i uda się pan pociągiem do miejscowości D... Tam zamelduje się
pan, w jedynym zresztą hotelu, już pod nazwiskiem John Smith. Niech
pan przyjdzie trochę wcześniej
i kupi sobie gazetę do
poczytania, bo to będzie długa podróż. Do zobaczenia - powiedział
Jack i oddalił się spiesznie. W ten właśnie sposób Eryk Templer,
a obecnie John Smith znalazł się w pociągu jadąc do tej
zapomnianej przez ludzi i boga mieściny.
Przed nim leżała złożona
gazeta. Na pierwszej stronie wielkimi literami pisało
„OSTATNIE WYDANIE W
FORMIE DRUKOWANEJ – HISTORYCZNY NUMER”. Natomiast na drugiej
stronie w czarnej ramce podano informację „Z żalem zawiadamiamy
iż wczoraj w godzinach popołudniowych, w wypadku samochodowym,
tragicznie zginął nasz wieloletni współpracownik i kolega
redakcyjny Eryk Templer”.
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz