niedziela, 10 listopada 2013

Moneta dla Charona

Witam, jako swoje pierwsze opowiadanie postanowiłem przedstawić jedno z moich pierwszych opowiadań, czekających na publikację. Mam nadzieję, że się spodoba.

MONETA DLA CHARONA

Pragnę nadmienić, iż imiona i nazwiska bohaterów zostały celowo zmienione, miejsce i czas akcji również, a wszelkie podobieństwa są niezamierzone.

   Miał przed sobą jeszcze około sześciu godzin jazdy. Pociąg wlókł się straszliwie. Zatem było dużo czasu na rozmyślanie, tylko ciągle tłukła się ta niespokojna myśl „co by się stało, gdybym wtedy nie odebrał telefonu?”. Teraz analizował to jeszcze raz. Pamiętał te wydarzenia bardzo dokładnie, chociaż upłynęło już ponad trzy miesiące.
To był bardzo ciepły, jesienny dzień. Siedział w parku na ławce i przyglądał się dokazującym w oddali dzieciom. Wtedy zadzwonił telefon. Eryk z niesmakiem przeczytał na ekranie „numer zastrzeżony”, odrzucił połączenie. ,,Pewnie jakaś oferta, znowu będą mi chcieli sprzedać ubezpieczenie albo kredyt”- pomyślał. Telefon zadzwonił ponownie.
- Słucham - burknął do mikrofonu.
- Cieszę się, że pan się nie rozłączył. Domyślam się, iż pogoda nie nastraja pana do pracy, ale mam dla świetny temat na artykuł do pańskiej gazety. Spotkajmy się jutro o jedenastej w tym samym miejscu, gdzie jest pan teraz. Ręczę, że pańskie życie zmieni się radykalnie.
- Z kim mam przyjemność rozmawiać? – Eryk wstał z ławki rozglądając się.
- Nie zobaczy mnie pan. Obserwuję pana, ale jestem zbyt daleko żeby mnie pan zobaczył – głos w telefonie brzmiał na rozbawiony – do zobaczenia jutro.
Nazajutrz Eryk poszedł do parku przed czasem. Dzień w porównaniu do wczorajszego był raczej chłody, toteż w parku były pustki. Spacerował po alejkach bacznie się rozglądając. Nie zauważył jednak nikogo podejrzanego. Usiadł na tej samej ławce. Po jedenastej podszedł do niego mężczyzna około pięćdziesiątki starannie ubrany w ciemny garnitur z parasolem w ręku. Sprawiał wrażenie bardzo eleganckiego angielskiego dżentelmena.
- Pan Eryk Templer jak mniemam - powiedział podając wypielęgnowaną dłoń.
- Tak – odrzekł Eryk podając rękę.
- Nazywam się Smith, Jack Smith. Oczywiście nie jest to moje prawdziwe nazwisko, ale nawet gdybym panu powiedział prawdę to i tak nic by to nie dało, bo mnie nie ma. Po prostu nie istnieję – roześmiał się mężczyzna.
- Jak to pan nie istnieje?! Przecież z panem rozmawiam.
- No tak, fizycznie jestem człowiekiem może nawet mnie pan dotknąć, chociaż bardzo tego nie lubię, ale nie istnieję jako obywatel. Nie mam nazwiska, nie mam daty urodzenia ani numeru ubezpieczenia. Nie posiadam również kart kredytowych ani konta w banku. Nie man nawet telefonu komórkowego ani komputera.
- To z czego się pan utrzymuje? Musi pan przecież gdzieś pracować, jakoś zarabiać. Bardzo przepraszam, ale nie wygląda pan raczej na ubogiego bezdomnego, a chcąc podjąć jakąś pracę wymagane są jakieś dane, przynajmniej data urodzenia i jakiś dowód tożsamości. Nawet jeżeli jest pan osobą zamożną i nie musi pan pracować to przecież gdzieś pan musi trzymać pieniądze. Musi pan również gdzieś mieszkać.
- Ależ oczywiście zgadzam się z panem w zupełności. Mieszkam w hotelu, a nawet w wielu hotelach, wynajmuję apartamenty. Muszę również pracować, choć wolałbym już odejść na emeryturę, ale żeby zostać emerytem muszę znaleźć sobie zastępcę. I tutaj właśnie dochodzimy do sedna. Dla tego pozwoliłem sobie do pana zatelefonować, panie Templer, ponieważ chcę aby pan mi w tym pomógł.
- Nie bardzo wiem jak mam panu pomóc... Może dać ogłoszenie w gazecie, dla której pracuję? Ostatecznie to dosyć poczytne czasopismo. Ale najpierw muszę wiedzieć czym się pan zajmuje?
- Oględnie mówiąc „przeprowadzam ludzi”.
- Co? Przeprowadza pan ludzi? Gdzie?
- Na drugą stronę oczywiście.
- Ale przez co? Przez most? Przez ulicę? Może wyraziłby się pan trochę jaśniej.
- Przeprowadzam ludzi przez śmierć. Po prostu pomagam im się odnaleźć w tej kłopotliwej dla nich sytuacji.
- Kłopotliwej? Śmierć ma być sytuacją kłopotliwą? Cóż za ciekawe określenie, panie Smith! Co pan rozumie przez słowo „ przeprowadzam”? Pomaga pan ludziom umrzeć, to znaczy, że jest pan zabójcą! - Eryk nagle zamilkł przestraszony swoim wybuchem złości i jednocześnie odkryciem profesji swojego rozmówcy – No, niezłe bagno pomyślał, facet pewnie jest wariatem, a ja wdaję się z nim w dyskusje.
- Wcale nie jestem wariatem - odezwał się po chwili Smith - właściwie to powinienem się obrazić na pana, panie Templer, ale w pewnym sensie rozumiem pańskie oburzenie. Trochę niefortunnie określiłem to, czym się zajmuję. Postaram się to naprawić, otóż jak panu wiadomo, człowiek w chwili śmierci przenosi się niejako do innego wymiaru. Nie cieleśnie oczywiście, ale w wymiarze tak zwanym duchowym. Można to nazwać reinkarnacją, życiem po śmierci, nieśmiertelną duszą czy jak tam pan chce. Jednak faktem niezaprzeczalnym jest to, iż człowiek w chwili śmierci traci na wadze około 21 gramów oznacz to nie co innego tylko właśnie to, że jakaś jego część właśnie przeniosła się w inne miejsce, ponieważ zgodnie z ogólnie znanymi prawami fizyki, nic w przyrodzie nie może zniknąć bez śladu. Naukowcy temu nie zaprzeczają ale nie potrafią racjonalnie wyjaśnić powyższego zjawiska dlatego przezornie milczą, nie podejmując tematu. Więc ja jestem takim jakby przewodnikiem, który pomaga umierającemu człowiekowi w chwili śmierci odnaleźć właściwą drogę. Niech pan sobie wyobrazi, co by się działo gdyby te wszystkie nazwijmy je „dusze” nie trafiły tam, gdzie trzeba tylko błąkały się pośród żywych? I tak czasem zdarzają się dziwne niewyjaśnione zjawiska. Mówi się wtedy, że jakaś dusza zbłądziła, a gdyby się to zdarzało nagminnie ?
- Teraz rozumiem... Jest pan takim współczesnym Charonem, który przewozi umarłych przez Styks, rzekę zapomnienia – roześmiał się Eryk – chce mi pan wmówić, że w czasie kiedy tutaj rozmawiamy nikt na ziemi nie umiera, bo pan jest zajęty konwersacją. Bardzo przepraszam, ale to są jakieś bzdury panie Smith czy jak się tam pan naprawdę nazywa. Jeśli chce pan dalej opowiadać takie bajki, to proszę się zwrócić do fantasty, a nie zawracać głowę poważnemu dziennikarzowi.
- Niech się pan uspokoi, panie Templer! Zwróciłem się do pana nie z racji wykonywanego przez pana zawodu tylko dlatego, że ma pan pewne predyspozycje, dzięki którym może pan to zrozumieć i uwierzyć w to co mówię. Zdaję sobie sprawę, że jest to trochę skomplikowane, ale niech pan pomyśli czy to co próbuję udowodnić jest pozbawione logiki? Przecież człowiek umierając gdzieś się udaje, największe religie świata przyjmują to jako pewnik, więc powinien być ktoś kto pomaga ludziom w znalezieniu właściwej drogi. Tym kimś jestem właśnie ja i wielu innych wykonujących tą pracę.
- Załóżmy, że panu wierzę, panie Smith, a może powinienem się do pana zwracać „Charonie”, ale w dalszym ciągu nie wiem jak mogę znaleźć panu następcę? Napiszę ogłoszenie „poszukuję następcy Charona praca lekka - przewożenie zmarłych łodzią przez rzekę płatne jeden obol od osoby”.
- Nie lubię imienia Charon... Był to złośliwy starzec zabierający biednym umarłym ostatnie pieniądze, wolę określenie przewodnik, ale jak każdy pracujący dostaję wynagrodzenie za wykonywane czynności. Przecież muszę jakoś żyć też mam swoje potrzeby. A zwracając się o pomoc miałem na myśli właśnie pana jako mojego następcę. Jak już mówiłem ma pan pewne predyspozycje ku temu przecież zdarzyło się panu widzieć już ludzi po śmierci, prawda?
-Fakt, miałem raz bardzo dziwny przypadek ale teraz nie wiem czy nie był to wynik nadmiernego zmęczenia lub efekt działania mojej wyobraźni, ale skąd pan o tym wie? Nikomu nigdy nie mówiłem o tamtym zdarzeniu...
- Ja wiem o wielu rzeczach - roześmiał się Smith - wiem na przykład, iż gazeta dla której pan pracuje już wkrótce przestanie być wydawana w formie drukowanej. Będzie tylko jako dziennik elektroniczny, a wówczas niektórzy dziennikarze stracą pracę.
- Mam nadzieję, że mnie to nie grozi - odburknął Eryk urażony.
- Niech się pan nie obraża, mam dla pana konkretną propozycję. Proszę się nad tym zastanowić. Może wówczas nie będzie panu potrzebny przewodnik czy, jak go pan nazywa, współczesny Charon. Ale zrobiło się już bardzo późno, czas na mnie. Mam jeszcze dzisiaj wiele pracy. Odezwę się do pana za trzy miesiące. Życzę miłego wieczoru, do zobaczenia.
Jack Smith wstał i spokojne, podpierając się parasolem, odszedł zostawiając zaszokowanego Eryka. Minęło dokładnie trzy miesiące od tego wydarzenia i znów Eryk odebrał telefon. Tym razem już nie był zaskoczony propozycją spotkania się w parku przy tej samej ławce i znów, jak za pierwszym razem podszedł do niego bardzo elegancko ubrany Jack Smith.
- Rozumiem, że zastanowił się pan nad moją propozycją?
- Tak, przemyślałem sprawę i załóżmy, że się zgodzę, co wówczas zyskam ?
- Obiecuję panu długie, spokojne i bardzo, bardzo samotne życie.
- Rozumiem, zgadzam się zastąpić pana. Nie ukrywam, że wiele ostatnio się zmieniło w moim życiu i te wydarzenia miały decydujący wpływ na moją decyzję - odparł Eryk – nie wiem tylko czy podołam i w jaki sposób będzie się to odbywać... Domyśla się pan, iż jest to dla mnie całkiem nowe doświadczenie.
- Niech się pan nie obawia wszystkiego się pan dowie w odpowiednim czasie. Teraz proszę iść do domu, a jutro przyjdzie pan na dworzec kolejowy o godzinie 14 i uda się pan pociągiem do miejscowości D... Tam zamelduje się pan, w jedynym zresztą hotelu, już pod nazwiskiem John Smith. Niech pan przyjdzie trochę wcześniej
i kupi sobie gazetę do poczytania, bo to będzie długa podróż. Do zobaczenia - powiedział Jack i oddalił się spiesznie. W ten właśnie sposób Eryk Templer, a obecnie John Smith znalazł się w pociągu jadąc do tej zapomnianej przez ludzi i boga mieściny.
Przed nim leżała złożona gazeta. Na pierwszej stronie wielkimi literami pisało
„OSTATNIE WYDANIE W FORMIE DRUKOWANEJ – HISTORYCZNY NUMER”. Natomiast na drugiej stronie w czarnej ramce podano informację „Z żalem zawiadamiamy iż wczoraj w godzinach popołudniowych, w wypadku samochodowym, tragicznie zginął nasz wieloletni współpracownik i kolega redakcyjny Eryk Templer”.

 A.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz